Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CLXXII

32 793  
127   17  
Kliknij i zobacz więcej!Jeśli szukasz tu czegoś, z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom w komplecie udało się przeżyć, choć były i złamania, i zranienia...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

FELERNA GÓRKA

Moja mało rozgarnięta, młodsza o cztery lata koleżaneczka wychowana na podwórku, po wielu upadkach, bliznach, płaczach, jękach i wypadkach oraz JA - rozpieszczona, wrażliwa, mało odporna na ból, dziecinna dziewczynka z miasta, która z rowerem przyjechała na weekend.
Poszłyśmy na górkę, niewielką, przy lesie. Z jej dwóch stron były ładne, niestrome zjazdy, ale jednak od przodu była dosyć... stroma. Znudziła nam się w końcu ta niestroma część, postanowiłyśmy zjechać z tej stromej części obfitującej w krzaki, drzewa, kamerdole... Cud, miód, orzeszki... Ona zjechała, kurz się wzbił i z uśmiechem na ustach krzyczy: "Wszystko super, ale nie hamuj mocno!" Fajnie by było, ale ona powiedziała "Hamuj mocno", a ja źle usłyszałam. No to zjechałam, ale raczej po chwili leciałam nad rowerem. Mocny upadek... Kierownica w brzuch i nie mogę oddychać. Nie było szycia, ale bliznę mam do dziś.

Rok później, ta sama górka (o ironio).
Ja, moja koleżaneczka, jest starszy ode mnie o dwa lata kuzynek i jej tato. Zima. Sanki, jabłuszka do zjeżdżania z twardym, metalowym uchwytem. Super! Popisać się chciałam, więc do kolegi, który był na dole górki krzyczę "Rzuć jabłko!" On rzuca, leci, leci... I pamiętam mocne uderzenie... Nie czułam nosa. Krew chyba nie leciała, ale do dziś mam niewielki garb na nosie. Już nigdy nie byłam na tej górce...

by Frinty @

* * * * *

JAK NA FILMACH

Rzecz działa się, gdy byłem w wesołym wieku lat 7. Mój brat, o 7 lat starszy, zaprosił kumpli. Ja, jako że nie miałem co robić - ciemno już było, więc bawić się na dworze nie mogłem - poszedłem do pokoju brata, by popatrzyć, jak grają w coś na komputerze. Brat tolerował mnie, dopóki nie zacząłem w wyjątkowo natarczywy sposób przeszkadzać w grze... Wyrzucił mnie za drzwi. Powiedział, że muszę przeprosić, żeby wrócić.. Ja, jako dzieciak, oczywiście byłem bardzo uparty, nie zgodziłem się na "upokarzający" akt przeprosin i przyznania bratu racji. Poszedłem sobie do innego pokoju, złościć się w samotności, jednak gdy zobaczyłem, że drzwi są oszklone, w mojej głowie zrodził się niecny plan. Przecież na filmach zawsze skaczą przez szkło i nic im nie jest... Odsunąłem wszystkie meble, tak żeby mieć do pokoju brata wolną trasę przez całe mieszkanie, rozpędziłem się, i skoczyłem... Rękami do przodu.
Uratowało mnie pudło na prześcieradła, mające ok. 1 metra wysokości, stojące akurat na wprost drzwi, w niewielkiej odległości - zatrzymałem się brzuchem na tym pudle. Parę cm pod tylną częścią mojej osoby wystawały duże, ostre kawałki potłuczonego szkła, które nie wypadło z ram drzwi - gwarancja zmasakrowanych nóg. Trochę przede mną było biurko, z takim ładnym kantem, na który natrafiłaby moja głowa, gdybym nie wylądował na tym pudle.
Mój brat i jego kumple, po chwili szoku, sprawdzili moje obrażenia, brat zadzwonił po pogotowie i matkę. Ja miałem pocięte w wiele drobnych ran palce lewej ręki i nieprzyjemną ranę na wewnętrznej stronie przedramienia prawej - krwawiła dość obficie, i wszyscy bali się przeciętej żyły, jednak pech minął mnie o 2 cm. Dzisiaj zostały mi bardzo niewyraźne wspomnienia, blizna na prawej ręce i na palcu serdecznym lewej, z taką śmieszną nierównością, po dotknięciu której palec szybko drętwieje... A w drzwiach pokoju brata, teraz studenta, do dziś znajduje się dykta.

by Widzepsaprzeddrzwiami @

* * * * *

POGONIŁ

Rzecz ta działa się jeszcze w podstawówce. Miałem wtedy 10 lat. Był ciepły kwietniowy poranek. Przerwa w szkole i wiadomo jak to dzieciaki, biegają, wariują. A mnie się akurat zachciało, cholera, "alpinizm" uprawiać. Jak już mówiłem była to przerwa i na tejże przerwie jakiś młotek ciągle mnie wkurzał. Postanowiłem, że podejdę do niego i powiem mu parę słów, ale gościu zaczął spierniczać. No to ja dawaj za nim. I akurat tak się złożyło, że obydwaj przebiegaliśmy przez bramkę, która nie miała siatki i ja goniąc tego młotka dla zabawy powiesiłem się na bramce. Niestety, tak niefortunnie się złapałem, że spadłem z tejże bramki i pierdyknąłem barkiem o chodnik. Co było dalej chyba mówić nie muszę. Pielęgniarka szkolna zadzwoniła po mamę, a ta mnie zawiozła do szpitala. W szpitalu prześwietlenie i gips. Cały wtedy byłem w gipsie, aż do pasa (tak się gipsuje bark) i 6 tygodni miałem pozamiatane, bo nic nie mogłem robić. Od tamtej pory nie wieszam się już na bramkach.

by S238 @

* * * * *

PODJĄŁ DECYZJĘ

Miałem może ze 4 lata, kiedy pierwszy raz w życiu podjąłem samodzielną decyzję (wtedy byłem przekonany, że decyduję o swoim być albo nie być). Otóż, jako że bardzo lubiłem jazdę na rowerku, a mieszkaliśmy w centrum miasta, jedyną opcją było wyjście z rodzicami gdzieś do parku. Pewnego popołudnia, kiedy tata pracował na 2 zmianę, swoim nieodpartym dziecięcym urokiem (czyt. wrzaskiem, płaczem i tupaniem nogami), ubłagałem mamuśkę na owy wypad. Zabrała mnie (i 2 młodszego rodzeństwa w wózkach) na tzw. Wzgórze Zamkowe w naszym mieście. Do pomocy przy maluchach miała 2 znajomych, którzy wybrali się z nami na ten spacer. Jakże byłem uradowany mknąc na swoim "reksiu" z bocznymi kółkami, przez alejki na wzgórzu. W pewnym momencie, gdy nasz spacer powoli dobiegał końca, postanowiłem odłączyć się od "opiekunów" i zjechać z górki najszybciej jak potrafię - chciałem na nich grzecznie poczekać na dole... Rozpoczęło się pedałowanie co sił w nogach i szaleńczy zjazd ze stromej asfaltowej uliczki. W uszach coraz to silniej słychać było szum wiatru, a słabnące krzyki mamy STÓJ nagle przestały być dostrzegalne. Kiedy byłem w połowie górki nogi spadły mi z pedałów - jak się okazało, pedały kręciły się tym szybciej, im szybciej obracało się tylne koło w rowerze, zaś jedynym sposobem na zahamowanie "reksia" było zatrzymanie owych pedałów! Szybko okazało się, że nie mam szans na powrót umieścić na nich swoich nóg! Pozostało mi tylko mknąć w dół ze stopami uniesionymi w powietrze i czekać na zderzenie z coraz to wyraźniejszą i większą ścianą budynku szkoły muzycznej, na której to ścianie kończyła się moja alejka! I wtedy mnie olśniło! Wiedziałem, że przecież przy takiej prędkości skręcić nie dam rady, a spotkanie ze murem jakoś wydawało mi się śmiertelnie groźne... Postanowiłem więc zeskoczyć z rowerka! Tak oto, podejmując życiową decyzję, skoczyłem - lądując na twarzy i kulając się do samego końca górki. Potem niewiele pamiętam. Powrót do domu podobno był makabryczny, mama opowiada, że ludzie na mieście patrzyli na nas jak na kosmitów! Kobieta, 2 wózki, połamany rower i dzieciak zalany krwią drący pyszczysko w niebiosa. A mina ojca jak wrócił z pracy i zamiast syna zobaczył mumię - podobno nie do zapomnienia.

by Chozi

* * * * *

HUŚTAWKA x 2

Historia miała miejsce gdy miałem jakieś 6 lat. Poszedłem z kolegą pohuśtać się (na stojąco) na standardowej huśtawce, oczywiście na jednej. Kolega był 2 lata starszy i dużo wytrzymalszy, stał też od strony murku. Po 15 minutach powyższej zabawy stwierdziłem ze smutkiem: "Szymek, ręce mnie bolą" i puściłem poręcze. Odzyskałem przytomność z rozwalonym czołem leżąc jakimś cudem głowa przed murkiem. Do dziś nie wiem czy przeleciałem nad huśtawką, czy jakoś pod.

Druga historia również wiąże się z huśtawkami. Tym razem była to taka "bujana" na boki i dosyć niska. Jednak jak to ambitna "młodzież" w 3 klasie podstawówki nie mogliśmy się bawić bez wrażeń. Obstawialiśmy kto wytrzyma najdłużej na w pełni rozhuśtanej zabawce. Oczywiście i ja musiałem wziąć udział w zawodach. Koledzy byli  bezlitośni i huśtawka szybko nabrała zawrotnej prędkości. W pewnym momencie (chyba w wyniku przeciążeń) puściłem momentalnie malutką poręcz i uderzyłem w nią twarzą. Kilkanaście minut później chorzy w ośrodku zdrowia zobaczyli chłopca w białej kurtce zbroczonej połowicznie krwią. To były moje pierwsze szwy, a "gulkę" w wardze odczuwam do dzisiaj.

by Heretyk8

* * * * *

POGRILLOWAŁA

W to pamiętne lato cała rodzinka zebrała się na grillu. Miałam wtedy jakieś osiem lat. Starszy kuzyn znalazł wielki kij i nadział sobie na niego jabłko. Nie chcąc być gorsza wyrwałam marchew z ogródka mamy (jabłka rosły za wysoko) i także znalazłam kij, tyle że spróchniały i łamliwy. Lecz podczas prób nadziania marchewki nie trafiłam w warzywo. Trafiłam w swój palec a dokładnie patyczek przeszedł pod paznokciem. Wtedy rozpętało się piekło. Moje krzyki mieszały się z krzykami kuzynów. Skończyło się na pogotowiu i brakiem paznokcia przez parę tygodni. Do dziś mam uraz do marchewek.

by Asia318 @

* * * * *

POPISAŁ SIĘ

Jako 6-7 letni bachor lubiłem jak to każde dziecko eksperymentować i szaleć z różnymi typami rozrywek. Od wieszania misia i innych zwierzątek na szubienicy do skakania z trzepaka do oczka wodnego. Pewnego razu wpadła do nas rodzinka i jak to dziecko chciałem się popisać umiejętnościami jakie posiadam. Wbiegłem do pokoju i susem godnym szczupaka skoczyłem na wielką piłkę leżącą w pokoju gościnnym. Efekt natychmiastowy, odcinek około metra przejechany na piłce. Na nieszczęście zatrzymałem się na kaloryferze (o starej budowie, tej z kantami). W spazmach bólu pojechałem do szpitala. Było sporo szwów i jeszcze więcej płaczu, a dziś, za sprawą dużego farta i wprawy szyjącego, jest elegancka blizna na środku czoła.

GRUNT TO HIGIENA

Druga jest może mniej ciekawa, ale za to jakich wrażeń dostarczyła małemu mnie, jest warta przytoczenia. W wieku może 10 lat wybrałem się z babunią i dziaduniem na działkę w lesie. Jako mały berbeć niezwykle lubiłem dbać o czystość (mycie rąk czy kolan jak się upaprały). Dziadek od samego przyjazdu zabrał się za zabiegi pielęgnacyjne na działce, po skończeniu chciał umyć ręce, które jak to po pracy miał całe w ziemi. Do tejże operacji babcia zagotowała mu garnek wody (wówczas nie było tam kranu). Wlała ukrop do miski i odwróciła się by sięgnąć po zimną wodę. W tym momencie pojawiam się ja szczęśliwie powracając z polowań na kijanki w pobliskim stawie i nie pytając, wsadzam łapska do wrzątku. Ponoć odległa o 400 metrów sąsiadka zbiegła do piwnicy bo przeraził ją dźwięk przypominający jej syrenę przeciwlotniczą. (babuleńka 80 lat, miała prawo). Do najbliższego miasta było dobre 30 kilometrów, więc do szpitala jechałem z rękoma za oknem auta. Krótkotrwałą pamiątką były rękawice bokserskie z bandaży i wielkie bąble przez okres około 1-1,5 tygodnia.

by Gerberysek

* * * * *

A TERAZ CZAS NA NAJWIĘKSZĄ TRAUMĘ NADESŁANĄ DO TEJ PORY (NIE DLA WRAŻLIWYCH)...

Pewnego pięknego, słonecznego dnia, jechałem sobie gdzieś tam na rowerku. Jechałem oczywiście bez trzymanki, a było lekko z górki więc postanowiłem jednak lekko przyhamować, co też uczyniłem. Nacisnąłem delikatnie, równocześnie oba hamulce, lecz przednia szczęka postanowiła zaszczęknąć się na amen, w wyniku czego wykonałem piękny lot nad kierownicą z szeroko rozłożonymi nogami, lądując na plecach jakiegoś przypadkowego nieszczęśnika. Lądowanie było miękkie więc na pierwszy rzut oka wyglądało, że nic mi się nie stało, lecz po chwili zacząłem czuć w kroku lekkie szczypanie, które z sekundy na sekundę zaczęło zmieniać się w ostre pieczenie. Kiedy wszedłem do kolegi udałem się prosto do toalety prosząc go po drodze o jakąś wodę utlenioną. Po ściągnięciu bielizny oczom moim ukazała się dość duża, wyszarpana dziura w moim tzw. (przepraszam za słowo) worku. Okazało się, że podczas nieszczęsnego lotu rozerwałem sobie dzwonek zahaczając o dzwonek. Na dodatek kolega nie miał wody utlenionej i podał mi coś innego mówiąc bym sobie tym psiknął bo ma podobne działanie. Widząc swoje skarby na wierzchu i będąc w lekkim szoku niezwłocznie to uczyniłem. Nigdy wcześniej ani później w całym moim życiu nie udało mi się wydobyć z siebie tak przenikliwego pisku, a po chwili nastąpiła chwilowa ciemność. Okazało się, że był to plaster w aerozolu. Gojenie trwało kilka miesięcy, a przynajmniej przez miesiąc chodziłem jak typowy poganiacz bydła. PS. Dla zainteresowanych -  jajka są koloru szarego.

by Lastpinkpussy

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 32793x | Komentarzy: 17 | Okejek: 127 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało