Żeby nie było, że się opierdalam
Fason. To właśnie należy trzymać niezależnie od sytuacji. A moja wpisywała się do kanonu takich, w których fason jest jedną ze spraw kluczowych. Czekała mnie pierwsza kolacja z Siostrą Marylcią. Czarny garnitur – w porządku, nie był wygnieciony, spodnie elegancko w kancik, biała koszula, czarny krawat. Lista prawie kompletna. Spinki do mankietów, są. Butonierka. Zagrałem klasycznie, niewielki biały kwiatek. Kapelusz – jest na głowie. Też wszystko się zgadza. Oddech odświeżony, ręce wytarte z nadmiaru wilgoci. Fajki były w kieszeni, portfel też tam gdzie być powinien. No dobrze, czas na przedstawienie.
Punktualnie o 20:25 zastukałem delikatnie do drzwi jej przedziału. Po minucie otworzyła. Fason. Nie zagwizdałem z wrażenia, choć blisko było. Długa, nieskazitelnie biała suknia, dekolt wyeksponowany, ale nie za bardzo. Z klasą, bym powiedział. Włosy upięła srebrną ozdobą w kształcie lilii, a całości dopełniały niewielkie kolczyki i delikatny makijaż.
- Wygląda Siostra wprost olśniewająco. – Tak było, bez koloryzowania.
Uśmiechnęła się skromnie.
- Ali co też Detektyw, tak si tylko ubrałam. Chciałam dopasować si do otoczenia.
W mordę, kochana. Każde otoczenie dopasowałoby się do takiego cudu.
- Będzie Siostra najjaśniejszą gwiazdą wieczoru. Nie ma w przyrodzie chmur tak gęstych, które zatrzymałyby Siostry blask.
O panie, oszczędzaj pan komplementy, bo zabraknie na potem.
- Nu, już niech Detektyw ni przesadza. Sam też si całkiem przyzwoicie wystroił.
Przyzwoicie? Dziewucho, to moje najlepsze ciuchy.
- Dla Siostry wszystko.
Podałem jej ramię i ruszyliśmy w stronę Warsa. O dziwo, wagony były tak zaprojektowane, żeby dwie osoby spokojnie mogły iść obok siebie. Żadnego ścisku czy przepychania się, nic z tych rzeczy. Jakoś dziwnym trafem skojarzył mi się Titanic, z błyszczącymi pokładami dla bogaczy i ściskiem i zaduchem dla biedoty. Ciekawe czy w pociągu była też opcja budżetowa. W sumie, nie mój problem. Ja zamierzałem spędzić wspaniały wieczór w zacnym towarzystwie.
Po kilku chwilach doszliśmy do wagonu restauracyjnego. Ktoś kto zainwestował w ten biznes naprawdę nie leciał po łebkach. Ściany wyciszono, tak że hałasu z zewnątrz praktycznie nie było słychać. Pod oknami ustawiono rzędy stolików, wszystko wykonane z ciemnego drewna. Nie mam pojęcia jakiego gatunku, ale niech będzie mahoń, bo to chyba pasuje. Mniej więcej na środku wagonu usytuowano bar, a na samym końcu, na niewielkim podwyższeniu stało pianino i jakiś grajek szykował się do umilania czasu podróżnym. Nieźle.
Podszedł kelner i zapytał o numery przedziałów, po czym zaprosił nas do odpowiedniego stolika. Usiedliśmy i wybraliśmy dania z bogatego menu. Zamówiliśmy też wino. Zapowiadało się bardziej niż przyzwoicie. Trochę obawiałem się niezręcznej ciszy, ale szybko przestałem.
- Nu, panie Detektyw, to nich pan opowi, jak trafił do nas, do Moniek. Ni często odwiedzają nas przyjezdni, a jeszcze rzadziej zostają na dłużej. Pan przyjechał i został. Dlaczego?
Dobre pytanie, ślepy los tak chciał.
- Musiałem się przenieść. Nadepnąłem na zbyt wiele wrażliwych odcisków. Zrobiło się niespokojnie, a tego nie lubię.
- Pan raczy żartować? U nas spokojni? To ja bym chciała zobaczyć gdzi jest niespokojni.
- Mówimy o innym rodzaju spokoju i jego braku. Widzi Siostra, w Mońkach jest, jak by to delikatnie ująć, folklorystycznie. Tam gdzie przez jakiś czas żyłem i pracowałem daleko było do folkloru.
- Ni rozumiem.
- Już Siostrze tłumaczę. U nas, jak ktoś w mordę w barze dostanie, to przede wszystkim jest kupa śmiechu.
- Ja si ni śmieję – zaprzeczyła.
- Bo Siostra musi tych pajaców potem zszywać na ostrym dyżurze.
- To prawda.
- A tam skąd przyjechałem, jak ktoś zarobił w mordę, to mogło się skończyć nawet i trupem.
- Przesadza Detektyw.
- W żadnym razie. To było podłe miasto z mnóstwem brudu. Potrzebowałem oddechu. A ślepy los sprawił, że wybrałem właśnie Mońki. Ale to chyba dobrze?
- Nu pewnie. Trochu pan tych nicponi pilnuje. Za to jestem wdzięczna. Ali już za te ostatnie wybryki to powinien się pan wstydzić.
Oczywiście musiała wyciągnąć tamten wieczór. Co ma człowiek poradzić, że romantyzm i alkohol nie zawsze idą w parze.
- Siostro Marylciu, przeprosiłem. To było głupie i szczeniackie zachowanie. Oczywiście, że się wstydzę. Ale już jest po fakcie, więc co innego mi pozostaje do zrobienia?
- Nu, na przykład ten grajek przy pianinie całkiem przyzwoicie sobi radzi. Mógłby pan Detektyw do tańca mni poprosić. Jeśli potrafi – dodała z miną niewiniątka.
Potrafiłem. Na szczęście szanujący się detektyw posiada i tę umiejętność. I nie chodzi mi o umiejętność proszenia do tańca.
- Szanowna pani pozwoli do tańca? – Stanąłem przy niej i wyciągnąłem dłoń. Ujęła ja płynnym ruchem.
- Pozwoli.
I zatańczyliśmy. Cholera, przeniosłem się do jakiegoś innego świata, w zupełnie inne czasy. Grajek zasuwał standardy jazzowe, a my kręciliśmy się w ich rytmie nieświadomi otaczającego nas świata. Zupełnie odleciałem. Miałem wrażenie, że Marylcia też jest z bajki. Ciemna noc, pociąg sunie przez kraj kilometr za kilometrem, a my tańczyliśmy jakby miało nie być jutra. Zadziwiała mnie ta kobieta z każdą chwilą coraz bardziej.
Jednak po jakimś czasie mieliśmy dość piruetów i usiedliśmy do stolika.
- Ni spodziewałam si, że pan Detektyw tak dobrze tańczy!
- Siostro Marylciu, z taką partnerką wstyd byłoby grzechem tańczyć źle. A marnować tańca nie przystoi. – W sypaniu komplementami też nie byłem jakiś najgorszy.
Jest już napisana jeszcze jedna scena, ale ona będzie trochę później
w sensie, w fabule, nie że później wrzucę