Smutno, kumpla dziś pożegnałem. Dwanaście lat temu wracaliśmy z imprezy, na osiedlu usiedliśmy jeszcze na ławce napić się po piwku. I wtedy się przypałętał, niecałe kilo wrzeszczącego futra. Z kolegami rozchodziliśmy się po swoich blokach, kocię poszło za mną. Pod mieszkaniem powiedziałem mu, żeby zaczekał do rana, to będzie git. Poczekał grzecznie pod drzwiami, rano mama go wpuściła i tak z nami został. Wtedy po tej imprezie zawinąłem go w ręcznik, bo chłodno było, i zaniosłem do weterymiarza po raz pierwszy. Zbadali cudaka, kropelki na uszy i oczy dali, wyleczylim. Na następne wizyty już go nosiłem w kieszeni parki, mały był a i kociego wagonu jeszcze nie miałem. Dziesięć lat temu głupek zjadł guzik. Mało się wtedy nie przekręcił, bo mu jelito zablokowało. Siedziałem z durniem przy każdej kroplówce, bo przy samych lekarzach nie chciał i wyrywał sobie wenflon. Odratowaliśmy. Dzisiaj mama zadzwoniła, że z kotem bardzo źle. Powiedziałem, że przyjadę w dzień i zabiorę do lekarza. Godzinę później znów zadzwoniła, że kot chyba umiera. W trzy minuty biegłem na przystanek. Przyjechałem za późno. Kumpel już leżał na boczku, bez życia. Wymościłem koci wagon jedną częścią tego starego ręcznika, ułożyłem go wygodnie, przykryłem i po raz ostatni zaniosłem kolegę do lekarza.
przewrotnie, w święto zmarłych Bakuś postanowił sprawdzić co jest po drugiej stronie. Trzym się stary kumplu. Cieszę się, że przez tyle lat miałeś ciepły dom, kochających ludzi i zawsze co zjeść i gdzie porozrabiać.
Przepraszam, że mi się tutaj ulało, ale gdzieś musiało.