Dziś sporo treści poświęconych zostanie Eunice i innym orkanom przetaczającym się przez kontynent. Ale nie zapomnimy także o tych normalnych pechowcach.
II wojna światowa pełna jest przedziwnych wydarzeń, które niekiedy brzmią jak fragment scenariusza napisanego przez kogoś o naprawdę bujnej wyobraźni. Przed wami parę faktów, które nie mają absolutnie żadnego większego znaczenia, ale sprawią, że podniósłszy brew, mrukniecie: „Doprawdy?.
1. Najmłodszy żołnierz w amerykańskiej armii
W sierpniu 1942 roku
pochodzący z Teksasu Calvin Graham zaciągnął się do wojska. Po
trwającym sześć tygodni przeszkoleniu chłopak trafił na pokład
pancernika USS South Dakota. Można powiedzieć, że Calvin dość
szybko przeszedł bojowy chrzest, bo już w listopadzie jego
jednostka wzięła udział w II bitwie pod Guadalcanalem, gdzie okręt został solidnie podziurawiony przez trzy japońskie jednostki. Życie
straciło wówczas 32 żołnierzy amerykańskich, a ponad 60 zostało
rannych. Jednym z tych ostatnich był właśnie Graham, który
solidnie oberwawszy ostrym odłamkiem,
nadal kontynuował akcję
pomocy bardziej poszkodowanym towarzyszom
. Za swoje poświęcenie
młodzieniec dostał dwa medale.
Pancernik USS South
Dakota był w takim stanie, że wymagał napraw, które ciągnęły
się aż do lutego 1943 roku. W tym czasie Calvin, nie pytając o
pozwolenie przełożonych, wróciwszy do USA, opuścił jednostkę i udał się na
pogrzeb swojej babci, za co trafił do wojskowego aresztu na trzy
miesiące. Wówczas to z pomocą chłopakowi przyszła jego matka,
która zagroziła nagłośnieniem sprawy. A było co nagłośnić, bo
okazało się, że
Calvin miał… 12 lat! Z czasem chłopiec
usiłował wrócić na pokład naprawionego okrętu. Bezskutecznie –
Graham został wydalony z armii, a jego odznaczenia i medale
skonfiskowano.
2. Niemiecka nazwa
hamburgera nie podobała się Amerykanom
Według jednej z
wersji historii ulubionego posiłku gości restauracji
fastfoodowych, jego nazwa odnosi się do popularnego w XIX wieku
kotleta, a właściwie steku serwowanego w Hamburgu. Ów kawał
wypieczonego mięsiwa przełożonego dwoma pajdami chleba podawano
pasażerom na pokładzie niemieckiego transatlantyku
Hamburg America
Line
, który to od 1847 roku kursował między europejskimi a
amerykańskimi portami.
Podczas II wojny światowej wielu Amerykanów ostentacyjnie zaprotestowało przeciw
opresyjnej polityce Niemiec
i przestało jeść hamburgery i zadało
dotkliwy cios nazistowskim agresorom, bezczelnie zmieniając nazwę
hamburgera na
„stek wolności”. Podobny zresztą los czekał
kapustę kiszoną, która w USA znana była, z niemieckiego, jako
„sauerkraut”. Mieszkańcy kraju Wujka Sama przechrzcili tę
potrawę na (tu nie będzie zaskoczenia…) „kapustę wolności”.
Po zakończeniu
wojny moda na wynajdowanie nowych nazw dla „nazistowskich” potraw minęła i Amerykanie znów mogli raczyć się „hamburgerami”.
3. Hitler służył w
amerykańskiej armii!
Alois Hitler, ojciec
Adolfa, miał łącznie ośmioro dzieci, z czego dwójkę ze swoją
drugą żoną – Franziską Matzelsberger. Pierwszym dzieckiem
starego Hitlera był Alois Hitler Jr. – formalnie przyrodni Adolfa (Führer kolei był efektem związku jego ojca z trzecią
małżonką, Klarą Pölzl). W 1911 roku Aloisowi urodził się syn –
William Hitler. Kiedy jego wuj doszedł do władzy, młodzieniec umiał wykorzystać swoje rodzinne więzy. Adolf załatwił mu robotę w berlińskim
banku Reichskreditban, a później w salonie Opla.
Niezadowolony z zarobków mężczyzna pisał do swego wuja listy, w których
otwarcie groził mu wyjawieniem krępujących rodzinnych sekretów,
jeśli ten nie znalazłby mu lepszej posady. Jako że William urodził
się w Liverpoolu, Adolf zażądał od niego zrzeczenia się
angielskiego obywatelstwa, zaznaczając, że
tylko wówczas mógłby
liczyć na jego pomoc.
Czując podstęp, bratanek Fuhrera dał dyla
do Londynu, skąd wysyłał wujowi kolejne listy z pogróżkami. Tym
razem asem w rękawie Williama miały być plotki o rzekomym
żydowskim pochodzeniu dziadka Adolfa ze strony jego ojca. Jako że
kanclerz Niemiec nie kwapił się do spełnienia próśb
roszczeniowego bratanka, ten opublikował w brytyjskim magazynie Look
artykuł pt.
„Dlaczego nienawidzę mojego wujka?”. Przyznacie, że
to bardzo dojrzałe zachowanie...
W 1939 roku wraz z matką wyprowadzili się do USA. Wówczas to wybuchła II wojna światowa, a William dostał osobiste zezwolenie od prezydenta
Franklina D. Roosevelta do zasilenia szeregów amerykańskiej armii.
Podczas rekrutacji jeden z oficerów zapytał go o nazwisko.
Poborowy, zgodnie z prawdą, orzekł:
„Hitler!”. Wówczas to jego
przełożony, najwyraźniej osoba niepozbawiona poczucia humoru,
myśląc, że chłopak kłamie, odparł:
„Cieszę się, że cię
widzę, Hitlerze! Nazywam się Hess!”.
W trakcie swojej
służby Hitler został ranny. Podobnie jak inni poszkodowani
żołnierze, William otrzymał wówczas medal Purpurowego Serca.
4. Najwyższy niemiecki
żołnierz został wzięty do niewoli przez wyjątkowo niskiego
alianta
Mierzący sobie 221
centymetrów wzrostu Jakob Nacken był oficjalnie najwyższym
człowiekiem służącym w niemieckiej armii. Zanim jednak wepchnięto
go w specjalnie uszyty mundur i buty o niespotykanym rozmiarze, Jakob
pracował w cyrku, gdzie znany był pod pseudonimem „Uranus”. Gdy
tylko wybuchła wojna, Nacken trafił do armii. Mężczyzna razem ze
swoim oddziałem w 1944 roku stacjonował do Calais. I to tam
skończyła się jego kariera wojskowa, kiedy to został otoczony
przez grupę aliantów i wzięty do niewoli. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie to, że dowódcą wrogiej jednostki był Kanadyjczyk Eldon „Bob” Roberts, który wzrostem dorównywał siedzącemu dogowi –
mierzył sobie marne 160 cm!
„W tamtym momencie
nie zwracałem na niego większej uwagi. Po prostu wzywałem więźniów
jednego po drugim, aby ich przeszukać. (…) Dopiero, gdy ten wielki
gość podszedł do mnie, zdałem sobie sprawę, ze zarówno moi
towarzysze, jak i Niemcy pokładają się ze śmiechu” – wspominał
potem Roberts.
To wydarzenie oraz
dziesiątki zdjęć, które Nackenowi wykonano, zagwarantowało mu
potem wielką karierę. W 1949 roku wyprowadził się on do USA,
gdzie szybko zyskał status celebryty.
5. Pewne niemieckie
miasto uniknęło bombardowania dzięki sprytnemu blefowi
Niemieckie miasto
Konstancja słynie z dwóch rzeczy – to miejsce narodzin Ferdinanda
von Zeppelina, konstruktora słynnych sterowców, oraz z tego, że
zachowały się tam wspaniałe, liczące sobie setki lat,
zabudowania (w tym np. katedra, której to wznoszenie rozpoczęło
się już w VII wieku). Przetrwały one głównie dlatego, że żadna
aliancka bomba nie spadła na to miasto. A było co bombardować –
w Konstancji znajdowała się m.in. fabryka produkująca rakiety, a
także radary dla niemieckich u-botów.
Cóż więc zaważyło o tym,
że odbywające się od 1942 roku naloty oszczędziły akurat to
miejsce?
Konstancja znajduje
się przy samej granicy ze Szwajcarią, która zachowała swoją
neutralność podczas II wojny światowej. Władze miasta uznały
więc, że należało przekonać załogi bombowców, że aglomeracja
ta nie leży na terytorium Niemiec. Jak tego dokonać? Ano nie
wyłączając prądu na noc! Miasto było doskonale oświetlone i
widoczne z góry, więc alianccy żołnierze byli przekonani, że
znajduje się ono już po szwajcarskiej stronie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą