Badass to człowiek o wielkiej,
zahaczającej wręcz o szaleństwo odwadze. To ten typ
przedstawiciela gatunku ludzkiego, który zamiast jeść miód żuje
pszczoły, papierosy (koniecznie bez filtra!) odpala od lawy wulkanu
podczas erupcji, a misie grizli jedzą mu z ręki. Spośród
stosunkowo niewielu przedstawicieli zacnej kasty złodupców, jeden
chory p#jeb zasługuje na szczególne uznanie. Panie, panowie oraz
inne baśniowe stwory o płci bliżej nieokreślonej – przed wami John
Fairfax!
Fairfax był synem Anglika i Bułgarki. Na świat przyszedł w
1937 roku w Rzymie. Nie do końca wiadomo skąd wzięła się u niego
skłonność do pakowania się w kłopoty i wychodzenia z nich niczym
prawdziwy boss, ale pragnienie ciągłego życia na krawędzi
małoletni John manifestował już w podstawówce. W wieku 9 lat
wstąpił do drużyny skautów i dość szybko został z niej
usunięty, bo po tym, jak pokłócił się z jednym ze swych kolegów, postanowił rozwiązać tę dyskusję za pomocą rewolweru. Skąd
taka spluwa znalazła się w posiadaniu chłopca – tego nie
wiadomo. Pewne jest natomiast to, że młody harcerz
naprawdę
usiłował jej użyć.
Wkrótce po tym
incydencie rodzice chłopaka rozwiedli się, a on razem ze swoją mamą
wyprowadził się do Buenos Aires. Krnąbrny młodzieniec nie
wyciągnął żadnych wniosków ze swoich wcześniejszych wybryków i
nadal szukał okazji do zapewnienia sobie zastrzyku adrenaliny. A
takich okazji było mnóstwo. I tak na przykład w wieku 13 lat
Fairfax po sprzeczce ze swoją rodzicielką uciekł jej i zaszył
się w dżungli, gdzie z pomocą przedstawicieli lokalnych plemion
prowadził życie trapera. Do domu wracał co jakiś czas, ale nie po
to, aby zjeść przygotowany przez mamę ciepły obiadek i wyspać
się na wygodnym łóżku. John odwiedzał miasto, aby…
sprzedać
skóry upolowanych przez siebie zwierząt. Głównie zaś jaguarów!
Jako dwudziestolatek
Fairfax, będąc studentem literatury i filozofii na uniwersytecie w
Buenos Aires, przeżył bardzo poważny zawód miłosny. Chłopak był
do tego stopnia załamany tym rozczarowaniem, że postanowił odebrać
sobie życie. Uznając, że świat ten należy opuścić w sposób
możliwie najbardziej efektowny, John wrócił do puszczy, aby dać
się pożreć jednemu z jaguarów. Kiedy jednak doszło do
konfrontacji z bestią, młodzieniec zmienił zdanie i nagle pokochał
życie. Agresywnego kota pozbył się, pakując mu kulkę w łeb.
A
potem został piratem… Tak, właśnie – piratem. Będąc
w Panamie, John poznał bowiem pewnego podejrzanego typa, który
zaoferował mu dobrze płatną, aczkolwiek dość niebezpieczną
robotę. Ten oczywiście przyjął tę fuchę bez dłuższego
zastanawiania się. Fairfax przez trzy lata zajmował się
szmuglowaniem broni, alkoholu, tytoniu oraz wszelkiej maści
kontrabandy po całym świecie. Konieczność ciągłego ukrywania
się przed wrogimi jednostkami nauczyła młodego poszukiwacza
przygód sztuki morskiej nawigacji. Umiejętność ta
jeszcze niejeden raz w życiu mu się przydała.
Kiedy znudziło mu
się piratowanie, John oddał swoją łajbę człowiekowi, który dał
mu tę robotę, a sam przeprowadził się do Londynu. To w tamtym
czasie obsesją Fairfaxa stało się spełnienie jego dziecięcego
marzenia. Jeszcze jako nastolatek John zaczytywał się w książkach
na temat odważnych podróżników i śmiałków, którzy podejmowali
się wyzwań, jakie zwykłym śmiertelnikom mogły wydawać się
misjami iście samobójczymi. Były pirat wymyślił sobie, że
stanie
się pierwszym człowiekiem, który samotnie przepłynie Atlantyk!
Aby doprowadzić swe ciało do odpowiedniej formy, John codziennie wodował swój kajak na
jeziorze londyńskiego Hyde Parku i robił sobie bardzo intensywny
trening. W praktyce –
każdego dnia Fairfax przepływał 1/8000
dystansu, który zamierzał pokonać podczas swojej wyprawy.19 stycznia 1969
roku John wsiadł do swojej żółtej łódki
ochrzczonej nazwą Britannia i wyruszył w podróż, zaczynając
swoją przygodę od opuszczenia jednego z portów na Wyspach
Kanaryjskich. „Kajak”, którym płynął, był prawdziwym Bentleyem wśród
innych tego typu jednostek pływających. Licząca sobie niecałe 7
metrów Britannia wykonana została z mahoniu według szczegółowych
instrukcji przygotowanego przez samego Uffa Foxa – bardzo cenionego
i znanego na całym świecie angielskiego projektanta łodzi. Ta
jedyna w swoim rodzaju „łajba” była częściowo kryta, więc
John mógł bezpiecznie schować swój cenny prowiant –
konserwy
mięsne, płatki owsiane, wodę oraz dużą ilość brandy. W
przeprawie przez Atlantyk Fairfaxowi nie towarzyszyła ani asysta
innej łodzi, ani helikoptera – był tylko John i bezkres oceanu.
Podróżnik miał też ze sobą wędkę i często dzięki niej
zapewniał sobie świeży posiłek. Pomocą też służyli
kapitanowie mijanych przez niego statków. Ci nie tylko chętnie
dzielili się z samotnym „kajakarzem” zapasami jedzenia, ale i
wpuszczali go na pokład, aby ten mógł wziąć prysznic.
Po 180 dniach
bezustannego wiosłowania, opalony „na skwarkę”, skrajnie
zmęczony i lżejszy o 10 kilogramów Fairfax dotarł na Florydę.
Wychodząc na ląd, mruknął pod nosem:
„To było czystą
głupotą…”.
Pierwsze na świecie samotne przepłynięcie Oceanu
Atlantyckiego przez człowieka pokryło się z innym wydarzeniem.
Dosłownie dzień wcześniej załoga Apollo 11 wylądowała na
Księżycu, a Neil Armstrong i Buzz Aldrin jako pierwsi Ziemianie
postawili swoje nogi na powierzchni naszego naturalnego satelity.
Astronauci wystosowali nawet wiadomość dla Johna.
„Uważamy, że to
interesujący zbieg okoliczności, że zakończyłeś swoją żmudną
podróż tutaj na Ziemi, w miejscu bardzo zbliżonym do miejsca, z
którego rozpoczęliśmy naszą podróż na Księżyc. I że dotarłeś
do celu w tym samym czasie, w którym my dotarliśmy do naszego. Twój
sukces był jednak osiągnięciem jednej zaradnej osoby, podczas gdy
nasza zależała od pomocy tysięcy oddanych pracowników w Stanach
Zjednoczonych i na całym świecie. Jako koledzy odkrywcy pozdrawiamy
Cię przy tej wspaniałej okazji!”
- usłyszał John od ekipy z
Apollo 11.
Fairfax chętnie
dzielił się z dziennikarzami opowieściami ze swej podróży, a
także ze swych wcześniejszych przygód, kiedy to był jeszcze
kapitanem pirackiego statku. Wielu pismaków zarzucało Johnowi
skłonność do podkoloryzowania swoich wyznań. Tak było na
przykład, kiedy jeden z redaktorów New York Times usłyszał od
niego, że ten potrafi zabić rekina. Oburzony niedowierzaniem
dziennikarza John wsiadł na łódź i wypłynął w poszukiwaniu
swojej przyszłej ofiary. Zanęciwszy wodę rybim mięsem, obserwował
zbliżające się rekiny, a na końcu dał nura w głębinę, aby
znaleźć największą z bestii.
Fairfax nie tylko ją zatłukł, ale
jej zwłoki wyrzucił pod drzwiami redakcji NY Times.
W 1971 roku John
poczuł kolejną potrzebę oceanicznej eskapady i postanowił
przepłynąć Ocean Spokojny w swojej nowej łodzi - Britannia II.
Poprzednim razem doskwierał mu bardzo brak damskiego towarzystwa,
więc teraz zamieścił w gazecie ogłoszenie z informacją o
poszukiwaniu pani, która chciałaby się z nim wybrać na taką
„wycieczkę”. Zgłosiła się Sylvia Cook – babeczka o dużych
cojones i jeszcze większej ambicji. Przepłynięcie oceanu zajęło
im 361 dni, a sukces tej eskapady sprawił, że John i Sylvia
zapisali się w historii jako pierwsza para, która dokonała takiego
wyczynu, a
pani Cook stała się pierwszą kobietą, która
przepłynęła Pacyfik.
Podczas tej
przeprawy Fairfax został użarty w ramię przez rekina, a innym
razem łódź podróżników znalazła się w samym sercu potężnego cyklonu.
Na długi czas utracono z nimi łączność radiową i uznano ich za
zaginionych.
Mając na koncie tak
wielkie osiągnięcia, John mógł spocząć na laurach. Dożył
szczęśliwej starości, racząc się łychą i trwoniąc hajs na
karcianych grach hazardowych w Las Vegas, gdzie przeprowadził się
ze swoją żoną na początku lat 90.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą