Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Spowiedź fotografa ślubnego

295 369  
650   108  
Adam pisze: 10 lat to odpowiednio dużo czasu, by w miarę dogłębnie poznać pewne środowiska, zachowania czy zjawiska. Przez ostatnią dekadę, poza wieloma innymi rzeczami, zajmowałem się fotografowaniem ślubów.

Dziś przyszedł czas, by rozliczyć się z przeszłością i co nieco opowiedzieć. Ostrzegam lojalnie: jeśli trafiłeś/trafiłaś na ten tekst poszukując fotografa na własny ślub, to poważnie się zastanów, czy chcesz go czytać.

Poszukiwania czas zacząć

Jeszcze paręnaście lat temu, nim fotografia cyfrowa zagościła w powszechnej świadomości, sprawa była prosta. Poszukując fotografa na własny ślub młoda para musiała udać się albo do jednego z kilku zakładów fotograficznych mieszczących się w swoim mieście, albo do ogólnie znanego, wioskowego fotopstryka. Plus zakładu fotograficznego był taki, że oprócz dwóch rolek zdjęć z kościoła i czterech rolek zdjęć z wesela zazwyczaj w „ślubnym pakiecie” były jeszcze cztery ujęcia w zakładowym studio, gdzie królowały kartonowe, ręcznie malowane tła, styropianowe kolumienki udające antyki i koronkowe parasolki. Jeśli chodzi o wioskowych fotopstryków, to łatwo było do nich dotrzeć, bo byli to zazwyczaj szwagrowie organisty, których ten mimochodem polecał przy okazji konsultowania oprawy muzycznej uroczystości. Mirki, Mietki albo Heńki, którzy od dobrych dwudziestu lat dorabiali do etatu w pobliskiej hucie właśnie fotografowaniem ślubów. Wybór był w zasadzie tylko pozorny, bo zarówno jedni, jak i drudzy robili to dokładnie tak samo. Nie zrozumcie mnie źle, ale to była prosta, rzemieślnicza robota, a ówczesna technika w dużym stopniu ograniczała możliwości kreacji. Zajrzyjcie do rodzinnego albumu i porównajcie zdjęcia ślubne swoich rodziców, ich rodzeństwa i dalszej rodziny. Wszystkie te zdjęcia praktycznie niczym się od siebie nie różniły.

Dziś jest inaczej. Styropianowa scenografia sesji zdjęciowych i zakurzone rolki filmów to już przeszłość. Dzięki komputerom i aparatom cyfrowym przeciętny zjadacz chleba dostał do rąk możliwość zaawansowanej kreacji obrazu. Dzięki coraz tańszemu i coraz lepszemu sprzętowi oraz dzięki dofinansowaniom Powiatowych Urzędów Pracy na otwarcie działalności gospodarczej, w hurtowych ilościach zaczęły wyrastać firmy z gatunku „Imię Nazwisko PHOTOGRAPHY” zakładane przez ludzi, którzy znudzeni pracą w korporacjach postanowili postawić wszystko na jedną kartę i za państwową (albo unijną) dotację, nie posiadając ani grama wiedzy, umiejętności czy wykształcenia w tym kierunku, rozpoczęli zawodową przygodę z fotografią.

Rynek pękł w szwach, dosłownie. Stron internetowych, na których para młoda może znaleźć potencjalnego fotografa na swój ślub są dziesiątki. Na każdej ze stron setki fotografów prześcigają się w kwiecistych opisach swojej pracy, jak to „chwytają chwilę, by zatrzymać w kadrze to, co najważniejsze dla Was w tym jedynym i niepowtarzalnym dniu” i temu podobnych grafomańskich wynurzeniach. Wszystko okraszone oczywiście przykładowymi zdjęciami, czyli zbiorem dziesięciu najlepszych kadrów, jakie zupełnym przypadkiem udało się strzelić automatykom ich aparatów na przestrzeni kilku ślubów, jakie fotografowali. Zdarzają się też zupełnie bezczelni ludzie, umieszczający w swoim portfolio nie swoje zdjęcia. Uwierzcie mi, widziałem dziesiątki galerii skompletowanych ze zdjęć największych i najbardziej znanych nazwisk, zajmujących się tego typu fotografią. Temat jest oczywiście trudny do wychwycenia przez amatorów, jakimi są potencjalne pary młode. Trudno wymagać, by ludzie szukający fotografa na własny ślub znali branżę na tyle, żeby byli w stanie rozpoznać zdjęcia naprawdę znanych i szanowanych w branży fotografów, które ktoś sobie po prostu przywłaszczył. Zawsze zastanawiałem się, czy takim „złodziejom zdjęć” w ogóle udaje się podpisywać jakiekolwiek umowy na zdjęcia, a jeśli tak, to w jaki sposób tłumaczą się swoim klientom, kiedy ci otrzymują tak różny od oczekiwanego materiał zdjęciowy ze swoich uroczystości.

Pieniążki, pieniążki, pieniążki

Wszystko sprowadza się tak naprawdę do ceny i tutaj możemy zagrać w otwarte karty. Cały przekrój cenowo-jakościowy najlepiej widać w dużych miastach. W stolicy naszego kraju jest co najmniej kilka firm, które już od wielu lat żyją z fotografii ślubnej na poziomie tak wysokim, jak wysoki poziom prezentują ich prace. Nie ma się co oszukiwać, poziom światowy kosztuje. Stawki w okolicach dziesięciu tysięcy złotych za reportaż z przygotowań do ślubu, samego ślubu, wesela i zdjęcia plenerowe nie są niczym niezwykłym. Wśród klientów jest naprawdę wielu ludzi, którzy są w stanie bez większych problemów wyłożyć takie pieniądze, a wśród zajmujących się tematem firm naprawdę znajdą się takie, które z czystym sumieniem mogą takie stawki dyktować. Jeśli budżet Waszego wesela wynosi tyle, ile PKB małego, europejskiego państwa, a na plener fotograficzny chcecie jechać na Wyspy Kanaryjskie, zabierając ze sobą sztab stylistów i makijażystów, to rynek naprawdę Wam na to bez najmniejszych problemów pozwoli.

Po najwyższej półce, która ze swoją ugruntowaną w środowisku pozycją może spokojnie przebierać w zleceniach, tak naprawdę dość długo nie ma nic. Następni na liście płac są typowi fotografowie ze średniej półki, która w przypadku dużych miast mieści się gdzieś w okolicach od dwóch do czterech tysięcy złotych za zlecenie. Przez „zlecenie” rozumiem pełną usługę fotograficzną związaną ze ślubem i weselem, czyli zdjęcia od porannych godzin w dniu uroczystości, kiedy to panna młoda wybiera się do fryzjera, aż do późnych godzin nocnych, czyli do oczepin, po których typowe wesele zaczyna powoli umierać upojone alkoholem. W moim rozumieniu „zlecenia” mieści się też plener fotograficzny, wykonany w innym, wspólnie uzgodnionym przez fotografa i parę młodą dniu, w wybranych przez parę młodą lub zaproponowanych przez fotografa lokalizacjach. Najgorszym co może zaproponować fotograf jest wykonywanie zdjęć plenerowych w dniu ślubu. Owszem, dla fotografa jest to wygodne, ale na tym plusy się kończą. Według mnie czystym idiotyzmem jest zabieranie pary młodej z wesela zaraz po pierwszym tańcu na kilkugodzinną sesję plenerową, z której młodzi wracają kompletnie zmęczeni, pozbawieni sił i zazwyczaj w brudnych ciuchach. Właśnie dlatego w mojej definicji „zlecenia” zawsze mieściły się dwa dni pracy z aparatem dla jednej pary i zawsze uważałem to za standard. W fotografach ze średniej półki możecie przebierać w zasadzie dowolnie, ponieważ żeby utrzymać się w swoich stawkach muszą reprezentować mniej więcej zbliżony poziom. Oczywiście trafią się wśród nich wybitni artyści, jak również wybitni partacze, ale to w zasadzie błąd statystyczny. Możecie być niemal pewni, że wszyscy używają takiego samego sprzętu, kupują te same zestawy presetów do programów, w których obrabiają swoje zdjęcia i zrzynają pomysły na kadry od tych samych nazwisk z najwyższej półki. Oczywiście stawki średniej półki fotografów w danej lokalizacji dyktują przede wszystkim warunki lokalnego rynku. Wiele razy, rozmawiając z fotografami z mniejszych miasteczek, słyszałem „stary, u nas w Pcimiu nikt by nie dał trzy koła za fotografa, u nas się to robi z pocałowaniem ręki za tysiąc dwieście”. Nie znaczy to, że robią to gorzej, po prostu działają na mniej zamożnym rynku i tyle.

W ten sposób dochodzimy do najniższej półki fotografów, której stawki mieszczą się w granicach od „za pięć stówek” do przysłowiowego „za flaszkę” albo jeszcze lepiej „będę miał do portfolio”. Jak nietrudno się domyślić, w tej półce cenowej funkcjonują początkujący, którzy jakoś muszą zebrać swoje portfolio, ale jednocześnie nie są w stanie dać stuprocentowej gwarancji poprawności wykonania zlecenia. Oprócz nich są tu też Ziutki, którzy kiedyś coś tam pstrykali i teraz też mogą coś tam pstryknąć, oraz cała banda małolatów, którzy z kupionymi przez rodziców na gwiazdkę aparatami ciułają poza czujnym wzrokiem Urzędu Skarbowego kasę na wakacje. Co ciekawe, wśród tych ostatnich czasem naprawdę można trafić na świetnie rokujących młodych ludzi, którzy przecież pochodzą już z pokolenia niemal urodzonego przy komputerach, z których potrafią zrobić świetny użytek.

Poznajmy się

Przez 10 lat swojej pracy zawsze wychodziłem z założenia, że kluczem do kontaktu z klientami w tej branży jest rozmowa. Organizacja ślubu to w dzisiejszych czasach co najmniej rok przygotowań, na wszystko jest sporo czasu, a terminy rezerwuje się właśnie z około rocznym wyprzedzeniem. Zawsze byłem więc zdania, że przy okazji rezerwacji terminu zdjęć miło jest usiąść z parą narzeczonych przy kawie i porozmawiać. W ten sposób można dowiedzieć się, co podoba się naszym klientom, czego oczekują, jak wyobrażają sobie swoje wesele i plener. Czasami opowiadali o miejscach, w których się poznali lub o miejscach, w których on się jej oświadczył, bo na przykład chcieli wrócić w te miejsca w ramach sesji ślubnej. Dzięki temu już na etapie podpisywania umowy, datowanej na następny rok, mogłem przygotować się na to, że będę musiał pojechać z młodą parą na przykład do Zakopanego.

Raz tylko zdarzyło mi się robić zdjęcia zupełnie obcym ludziom. Znajomy, pracujący dla agencji, poprosił mnie o przysługę. Miał podpisaną umowę na konkretny ślub, ale niestety w tym dniu wypadł mu jakiś osobisty wyjazd i chciał, żebym go zastąpił. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy swoich klientów poznałem raptem godzinę przed ich ślubem, gdy zapukałem do drzwi niewielkiego domku w malutkiej wsi, gdzieś pod Kielcami. Finalnie nie wyszło źle, ale ponieważ było to zlecenie realizowane dla agencji, to jego treść brzmiała „zrób jak najwięcej zdjęć i oddaj surowe pliki”. To zupełnie inny sposób pracy niż ten, do którego byłem przyzwyczajony. Pracując dla agencji nie ma się takiego wpływu na finalny efekt zdjęć, bo ich obróbką zajmuje się zupełnie obca osoba, zatrudniona na etacie w firmie. To taka trochę produkcja taśmowa, bez większych emocji.

Czego by nie mówić, to całe zamieszanie z poznawaniem klientów służy jeszcze czemuś. Budowanie zaufania między zleceniodawcą a zleceniobiorcą pozwala zatrzymać przy sobie klienta. Fotograf, który nie ma dobrze gadane, nawet jeśli ma najlepsze portfolio, zginie na współczesnym rynku. Możemy się czarować, że chcemy jak najlepiej dla naszych klientów, ale nie można zapominać, że każdy klient to kolejna czterocyfrowa kwota na naszym rachunku w banku, a ponieważ w tym fachu najlepszą reklamą jest poczta pantoflowa, to oprócz dobrych zdjęć warto zostawić po sobie dobre wrażenie, które jest wręcz gwarancją kolejnych zamówień, pochodzących od znajomych naszych klientów.

Ustalmy przy okazji jedną rzecz. Fotografowanie ślubów nie jest prestiżową pracą. Jeśli ktokolwiek twierdzi inaczej – kłamie. Jestem przekonany, że na całym świecie nie istniał nigdy ani jeden mały Jaś, który powiedział rodzicom, że kiedy już będzie duży, to będzie fotografował śluby. Jeśli mały Jaś interesowałby się fotografią, to powiedziałby raczej rodzicom, że jak dorośnie, będzie publikował zdjęcia w takich wydawnictwach jak Playboy czy Vogue, a do tego będzie całymi dniami stukał modelki Victoria’s Secret. Serio, nie wierzcie człowiekowi, który mówi Wam, że całe życie marzył o fotografowaniu ślubów. W tej branży są w zasadzie trzy typy fotografów. Pierwszy to miernoty, które nigdy nie miały aspiracji do czegoś większego, a ich portfolio nie zachwyciło nikogo, kto mógłby ich pchnąć do świata poważnej fotografii. Drugi typ to ludzie, którzy przyciśnięci sytuacją życiową, plując sobie w brodę, postanowili zrobić coś, co do czego przez całą swoją artystyczną edukację zarzekali się, że nigdy tego nie tkną. Kiedy okazało się, że to w zasadzie dość łatwy zarobek, po prostu zgnuśnieli i zostali w tym temacie. Trzeci typ to wspomniane wyżej ofiary dotacji na otwarcie działalności gospodarczej, tych pozwolę sobie przemilczeć. Naprawdę myślicie, że komukolwiek może się marzyć oglądanie w każdy weekend, jak obce baby wsuwają przy stole kotlety i zabijają się o kawałek białej szmatki rzuconej przez pannę młodą? Albo przebywanie z obcymi, nawalonymi facetami, którzy przy każdej okazji mają ochotę uwiesić się komuś na ramieniu i opowiedzieć, jak to jeszcze wczoraj ostrzegali pana młodego, żeby jeszcze raz sobie to wszystko przemyślał? Jeśli tak, to naprawdę macie bardzo idealistyczne podejście do świata. To naprawdę nie jest wymarzona specjalizacja każdego fotografa, to raczej smutna ostateczność.
49

Oglądany: 295369x | Komentarzy: 108 | Okejek: 650 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało